24 czerwca 2014

`06.

Nagnij pochmurną broń naszą, 
gdy zaczniemy walczyć miłością.

 Krzysztof Kamil Baczyński


         – Ginny! Hej, wszystko w porządku? – Słyszę jakby z oddali, czując dłoń na moim policzku.
         Wiem, nie powinnam była tego usłyszeć, ale czy w ostatecznym rozrachunku wyszłabym na tym tak samo, gdybym o tym nie wiedziała?
Lavender miała różdżkę, jedenaście punktów w kieszeni, zapewne mnóstwo sponsorów i najwyższą szansę na zwycięstwo z nas wszystkich. A nam, pozostałym trybutom, pozostało tylko umrzeć z honorem. Ale na ile można być honorowym w obliczu śmierci?
         Momentalnie otępienie związane z wiadomością o tym, że Lavender otrzyma różdżkę, mija i na jego miejsce pojawia się nieskończona seria pytań bez odpowiedzi. Dlaczego nie mogli nam o tym powiedzieć?! Czy bali się, że zwątpimy w swoje siły, gdy się dowiemy?
         – Tak… – odpowiadam machinalnie, łapiąc się za głowę. Wciąż czuję nieprzyjemne pulsowanie w skroniach. – Chyba tak…
         Przede mną siedzi Tonks, próbując nawiązać ze mną kontakt, a za krzesłem, na którym siedzę, znajdował się Syriusz z grobową miną. Widzę, że bardzo się o mnie martwią.
Po tym, gdy się dowiedziałam, że nasze dni są już policzone, nie pamiętałam, co się ze mną działo. Popadłam w jakiś rodzaj otępienia, podczas którego wszystko widziałam jak przez mgłę, a wszystkie wydarzenia z Bitwy o Hogwart wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Sądzę, że czują się tak wszyscy ludzie, którzy się dowiadują, że zostało im niewiele czasu ziemskiej wędrówki. Nam go zostało potwornie mało.
Uświadamiam sobie, że z nikim się nie pożegnałam.  Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, że więcej się nie spotkamy.  Jakim cudem umknęło mi coś tak ważnego? Mam nadzieję, że zdążę to zrobić jutro, zanim jeszcze trafimy na arenę.
– Czyli usłyszałaś o różdżkach? – pyta Tonks, chociaż wie, jaka jest prawda.
– To niesprawiedliwe – mówię cicho, jakbym obawiała się, że ktoś nas usłyszy. – Te Igrzyska są niemoralne. Organizatorzy są niesprawiedliwi…
– Ginny, a teraz pomyśl przez chwilę. – Pierwszy raz podczas rozmowy odzywa się Syriusz. – Gdybyś była Organizatorem… Nie przerywaj mi, mówię tylko hipotetycznie – mówi, kiedy chcę zaprotestować. – Gdybyś była nimi, to komu dałabyś różdżkę? Osobie, która nie ma żadnych szans, czy komuś, kto jest faworytem?
– Pewnie faworytowi – odpowiadam bez namysłu.
– No właśnie. Oni chcą, aby Lavender tylko zabijała bardziej efektownie. Wiesz, dla osób, które nigdy na oczy nie widziały magii to pewnie będzie lepiej wyglądało niż oglądanie wykrwawiających się trybutów.
Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Zaczynam teraz dostrzegać ogromną przepaść dzielącą nasze światy. Nie wiem, jak dla mugoli, ale zabicie za pomocą standardowego zaklęcia zabijającego i zrobienie tego samego za pomocą broni jest tym samym. Każdy sposób sprowadza się do odebrania komuś życia.
A Kapitol zamierza to wykorzystać przeciwko nam.
***


Nie mogę spać. Wciąż rzucam się po łóżku, próbując wyrzucić z siebie wspomnienie rozmowy z moimi mentorami. Próbuję zapomnieć, że to prawdopodobnie moja ostania normalna noc. Bez względu na to, co się ze mną będzie działo, nic nie pozostanie takie jak wcześniej. W najlepszym przypadku przeżyje jedno z nas, a w najgorszym… Nawet nie chcę o tym myśleć.
Podczas kiedy Lavender będzie szaleć z różdżką niczym Bellatrix w czasie Bitwy o Hogwart, torturując wszystkich, których spotka na swojej drodze, my będziemy albo martwi, albo bliscy śmierci.
W końcu zasypiam, ale wtedy zaczynają dręczyć mnie koszmary.
 Znowu uczestniczę w Bitwie o Hogwart.
Przybycie do Hogwartu na wieść, że do zamku zbliża się Voldemort, a bitwa jest nieunikniona. Pierwsze starcie i śmierć Freda i Charliego. Ostatnie pożegnanie z Harry`m zanim idzie do Zakazanego Lasu.
Nie martw się, to wszystko się skończy – powiedział, zanim ruszył w stronę lasu. Wkrótce się wszystko zmieni.
Ostatni raz widziałam go wtedy żywym, przypominam sobie.
Hagrid niosący martwego Harry`ego. Krzyki niedowierzania.
Harry Potter nie żyje!, krzyczy jego największy wróg.
Wszyscy obrońcy zamku się poddają, a ci, którzy nie mieli dwudziestu lat, zostają zabrani do lochów.
Od tamtego czasu nie widziałam moich rodziców, braci i tych, których widywałam częściej lub rzadziej podczas zebrań Zakonu Feniksa. Chociaż mogłam się tylko domyślić, jaki los ich spotkał, nie starałam się dowiedzieć, co się stało po ich śmierci.
Kiedy się ponownie budzę, elektroniczny zegarek na szafce nocnej wskazuje dwadzieścia sześć minut po trzeciej w nocy. Rzeź ma zacząć się o dziesiątej. Zostało nam co najmniej pięć godzin i trzydzieści cztery minuty.
Po tym czasie, w ciągu kilku tygodni, do listy ofiar czarnoksiężnika dojdą kolejne dwadzieścia trzy osoby, jeśli nie więcej. Niewinni ludzie zostaną mordercami ku ogólnej radości tłumu.

***

Rano budzę się niespokojna. Mniejsza o to, że prawie się nie wyspałam – raczej jest to najmniejszy z problemów, z jakim przyjdzie mi się zmierzyć. Wzdycham, widząc na zegarku, że do wyjścia na arenę pozostało nam nieco ponad dwie godziny. Chyba nigdy nie byłam tak przerażona, jak teraz.
Wychodzę z miękkiej pościeli i biorę szybki prysznic, po którym znowu pachnę cytrynami. Oczyszczam na chwilę umysł ze złych myśli, ale na dłuższą metę nawet ten sposób jest bezużyteczny. Po chwili wracają nawet te najczarniejsze scenariusze rzezi.
Mam wrażenie, że po tym, co się działo podczas Drugiej Wojny i Bitwy o Hogwart, będę mogła pogodzić się ze śmiercią osób, które znałam, ale prawdopodobnie – a może nawet na pewno – wyrzuty sumienia będą mnie dręczyć do końca mojego życia. A patrząc na to, że niedługo (jeszcze godzina i trzydzieści pięć minut, myślę ze zgrozą patrząc na zegarek) mam wyjść na arenę, czasu na zastanawianie się nad tą myślą pozostanie mi niewiele.
Wciąż myślę o tym, by jeszcze porozmawiać z Ronem i Hermioną. Mam nadzieję, że uda mi się to zrobić, zanim będziemy zbyt zajęci ratowaniem własnego życia.
Wkładam strój, który znajduję starannie ułożony w kostkę z przyczepionym imieniem i nazwiskiem na rogu łóżka i postanawiam spotkać się z nimi jeszcze zanim zjawię się na śniadaniu. Wyjmuję z szuflady przy stoliku nocnym broszkę i przypinam ją do wewnętrznej strony kurtki – na wszelki wypadek, gdyby miała się nie spodobać z jakiś względów Organizatorom, albo przypadkiem mi wypaść.
Do śniadania zostaje dwadzieścia minut, więc decyduję się wreszcie na wyjście z pokoju. Mówiąc szczerze, to obawiam się tej rozmowy, a raczej tego, że coś mi może pójść nie po myśli. Chciałam im powiedzieć o tym, czego się dowiedziałam, zanim mieli to zrobić nasi mentorzy. Czuję zobowiązana do tego.
Pukam w drzwi pokoju Hermiony, ale odpowiada mi cisza. Ponawiam próbę, ale z tym samym skutkiem. Gdy drzwi  nie ustępują po naciśnięciu klamki, a ja zmierzam w stronę pokoju Rona, wpadam na Syriusza. Świetnie, teraz zacznie się seria pytań.
Ale ku mojemu zdziwieniu nie pyta mnie o nic, lecz pokazuje, abym poszła za nim.
– Ale o co…
– Nie tutaj, proszę cię – ucina i dopóki nie docieramy do windy i nie wyjeżdżamy na siedemnaste piętro nie mam pojęcia, co chce mi powiedzieć.
Gdy wychodzimy z windy, moją twarz oświetla poranne słońce świecące nad Kapitolem. Za oknami widzę przejeżdżające w oddali samochody i jaskrawo ubranych Kapitolińczyków, wyglądające jak mrówki oblane fluoroscencyjną farbą. Przypominam sobie, co robiłam tu poprzedniej nocy i zaczyna mi się robić głupio. Jest to chyba najbardziej nieodpowiedzialna i dziecinna rzecz, którą zrobiłam w życiu.
Siedząc na pudłach, czeka tu na nas nie tylko Hermiona, ale także pozostali Gryfoni – nie licząc Lavender – oraz kilkoro Krukonów i Puchonów, którzy zaangażowali się kilka lat temu najpierw w Gwardię Dumbledore`a, a potem w ruch oporu przeciwko Carrowom i Snape`owi. W myślach stwierdzam, że wtedy, gdy Gwardia była zaledwie sposobem na zapomnienie o dyktaturze Umbrigde, nikt z nas nie mógł nawet przewidywać takiego obrotu spraw.
– Mam dla was wyłącznie złe wiadomości – mówi Syriusz, patrząc na nas wszystkich.  – Pierwsza: wiemy, że co najmniej jeden z trybutów otrzyma różdżkę.
Przez naszą grupę przechodzi szmer niezadowolenia, a ja tylko mogę stać i wbijać wzrok w podłogę. Słyszę tylko szepty na temat niesprawiedliwości Organizatorów.
– Tak, już słyszałem, że to jest niesprawiedliwe i niemoralne, et cetera, ale, niestety, musicie się z tym pogodzić. – Przy wspominaniu o niemoralności spogląda na mnie, obserwując moją reakcję. – Ale pamiętajcie, że tutaj różdżka nie będzie jedyną bronią, gdzie mugolscy trybuci uważają to za zaledwie kawałek drewna.
– Ale większość z nas potrafi się TYLKO tym posługiwać – odpowiada Ron. – Oni nas w ten sposób chcą tylko wybić, jak stado komarów!
– Masz rację, Ron, ale spójrz na to ze strony mugoli – odzywa się Tonks. – Oni NIGDY nie mieli do czynienia z magią, wręcz się was boją, bo potraficie coś, co oni uważali do tej pory za bajki.
– I uważacie to za coś, co możemy wykorzystać? – pytam, unosząc brwi.
– Oczywiście – odpowiadają nasi mentorzy jednocześnie, po czym Tonks przechodzi do kolejnej sprawy:
– I jest druga sprawa, ale to jest raczej apel do was. Pamiętajcie, że kiedyś razem walczyliście przeciwko Umbrigde i Voldemortowi. Ale nie zapominajcie o tym, żeby nie ufać każdemu, choćby najbardziej niewinnym osobom. Nie mówię tego oczywiście o was, ale wiemy, że niektórzy zostali specjalnie wybrani, aby zabijać bezszelestnie powstańców z Panem i hogwardzki ruch oporu. Tylko tyle chciałam powiedzieć.
Zapada pomiędzy nami cisza. Wszyscy doskonale wiemy, kogo miała na myśli Nimfadora, ale nikt nie chce powiedzieć tego na głos. Każdy z nas doskonale znał każdego w Gwardii i nawet odejście Lavender z tego grona odbieraliśmy ze smutkiem.
Powoli się rozchodzimy i wracamy na swoje piętra. Śniadanie przebiega u nas w całkowitej ciszy. Wiem, że smętne mieszanie widelcem w jajecznicy może mieć dla mnie złe skutki na arenie, ale nawet taka groźba nie zdoła mnie zmusić do jedzenia.
Kiedy stwierdzam, że dłużej nie mogę siedzieć przy stole, odchodzę, nie mówiąc nawet słowa. W korytarzu prowadzącym do mojego pokoju, zaczepia mnie Ron.
– Gin – mówi półgłosem. – Możemy porozmawiać?
Jakby czytał mi w myślach. Kiedyś nasi rodzice się śmiali z tego, że zdarzało nam się powiedzieć to samo w tym samym czasie, ale z wiekiem przestaliśmy tak robić. Odkąd poszliśmy do Hogwartu, coraz więcej zaczęło nas dzielić.
– Jasne – odpowiadam mu, wskazując dłonią na drzwi pokoju, przed którymi właśnie się zatrzymaliśmy.
Właściwie pomieszczenie nie mogło nazywać się pokojem, z racji licznych pudeł i mebli przykrytych materiałem. Wyglądał, jakby czekał na przyjęcie kolejnych trybutów. Siadam na jednym z mebli, który przypomina kształtem coś pomiędzy krzesłem, a sofą i wsłuchuję się w głos Rona.
– Ginny, mam do ciebie prośbę, na którą, mam nadzieję, się zgodzisz. – Przytakuję głową, wciąż zachowując milczenie. – Chcę, abyś odnalazła naszych rodziców i braci. Tak, wiem, że prawdopodobnie nie żyją, dlatego mi na tym zależy, pewnie tak samo, jak tobie, a jesteś jedyną osobą, która może to zrobić.
Przez chwilę zastanawiam się nad tym, co powiedział i dochodzę do wniosku, że…
– Ron! – krzyczę, czując łzy pod powiekami. – Jak możesz uważać, że zginiesz!? Jak możesz nawet myśleć o tym!?
– Ginny, ja już się z tym pogodziłem. Dlatego chcę, żebyś ich odnalazła, kiedy zostaniesz Tryumfatorką.
Czuję, że łzy spływają mi po twarzy. Nie jestem w stanie wyksztusić nawet jednego słowa. Nie sądziłam, że ta rozmowa może się potoczyć w ten sposób. Dlaczego ten cały świat sprzeniewierzył się przeciwko mnie?
Kiedy próbuję otrzeć łzy, zauważam, że Ron obejmuje mnie, próbując uspokoić. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczął odczuwać jakieś wyższe uczucia. Wydoroślał, uznaję w myślach.
– Proszę cię, już nie płacz – szepcze. – Jesteś silna i poradzisz sobie z tym, obiecuję ci to.
Kiwam głową, czując się już o wiele spokojniej niż kilka minut wcześniej. Odrywam się od jego ramienia i widzę, że się uśmiecha. Nie widzę w nim ani grama sztuczności. On naprawdę się pogodził ze śmiercią.
         – Ron – mówię jeszcze drżącym głosem. – Odszukam naszą rodzinę. Obiecuję.
– Dziękuję. – Przez chwilę zastanawia się nad tym, co powiedzieć, ale ostatecznie mówi: – Lepiej już chodźmy, za chwilę zaczną nas szukać.

***
Lot poduszkowcem trwa zaledwie kilkanaście minut. Podczas lotu wszczepiają nam elektroniczne nadajniki, abyśmy się „przypadkiem” nie zgubili Organizatorom na arenie.
 Do godziny dziesiątej pozostaje zaledwie dziesięć minut, kiedy lądujemy w hangarze mieszczącym się pod areną. Jedynym źródłem światła są tylko świetlówki jarzące się marnym światłem. O obecności dwóch Strażników Pokoju przypominają mi tylko ciężki odgłos ich butów na betonowej posadzce. Jestem zdolna tylko na wpatrywanie się w czubki swoich butów.
W głowie powtarzam sobie tylko cztery zasady, które uparcie wpajałam, ale wiedziałam, że w obliczu zagrożenia wszystkie te zasady będą bezużyteczne, tak jak dwanaście zastosowań smoczej krwi, albo uczenie się teorii obrony przed czarną magią.
Przed podestem, który ma mnie wynieść na arenę, stoi Tonks.
– Jak się czujesz? – pyta.
– Ciekawe, jak mam się czuć.. – ironizuję, a kolor jej włosów zmienia się za fioletowy.
– Fakt, głupie pytanie – odpowiada.
Kobiecy głos nam przerywa, oznajmiając, że za czterdzieści sekund mam stać na platformie.
– Ginny, proszę cię, nie rób nic głupiego, a przede wszystkim nie idź pod ten róg – radzi, mrużąc oczy. – I unikaj konfrontacji z kimkolwiek, a przede wszystkim z Lavender. Ona może być podczas pełni naprawdę niebezpieczna.
Kiwam głową i kiedy słyszę, że pozostało dziesięć sekund, wchodzę na platformę . Kiedy powoli unoszę się do góry, widzę jeszcze, że Tonks mówi bezgłośnie Nie daj się zabić.

***
Początkowo nic nie widzę, bo oślepia mnie światło słoneczne. Gdy mój wzrok przyzwyczaja się wreszcie, uważnie przyglądam się arenie. Stoimy w kręgu. Obok mnie stoi Clove i Lavender. Cholera, właśnie stoję w najgorszej pozycji i praktycznie jestem pierwsza do odstrzału.
Na niebie ukazuje się zegar odliczający sześćdziesiąt sekund do rozpoczęcia rzezi.
Sześćdziesiąt. Odszukuję Rona, Hermionę i Lunę.
Pięćdziesiąt osiem. Stoją obok siebie – to dobrze.
Pięćdziesiąt pięć. Oglądam resztę areny.
Pięćdziesiąt cztery. Dostrzegam lasy, góry, jezioro leżące nieopodal (pięćdziesiąt dwa) i wysokie trawy.
Pięćdziesiąt jeden. Zauważam Twilę stojącą pomiędzy Goylem i Malfoy`em.
Czterdzieści dziewięć. Oboje mają różdżki. Bardzo źle.
Czterdzieści siedem. Lavender obserwuje mnie z satysfakcją.
Czterdzieści sześć. Jest gorzej niż źle.
Czterdzieści cztery. Powtarzam jeszcze raz w myślach (czterdzieści jeden), żeby nie biec w stronę Rogu.
Czterdzieści. Za mną są góry.
Trzydzieści dziewięć. Dostrzegam pięć stóp ode mnie w trawie nóż.
Trzydzieści siedem. Mam szansę go złapać, jeśli odpowiednio wcześnie (trzydzieści sześć) wystartuję.
Trzydzieści pięć. Słyszę wybuch.
Trzydzieści cztery. Ktoś właśnie wyleciał w powietrze.
Trzydzieści trzy. Nawet nie chcę na to patrzeć.
Trzydzieści jeden. Lavender sugestywnie przejeżdża różdżką po szyi.
Dwadzieścia dziewięć. Zostałam jej pierwszym celem.
Dwadzieścia siedem. Moje szanse właśnie zmalały do zera.
Dwadzieścia sześć. Zastanawiam się, czy ryzyko się może opłacić.
Dwadzieścia cztery. Decyduję się na jak najszybszą ucieczkę od rogu.
Dwadzieścia dwa. Nie mogę się teraz odwrócić, bo zdradzę swoje zamiary.
Dziewiętnaście. Stoję spokojnie, udając, że chcę biec do rogu.
Osiemnaście. Zauważam, że Clove także dostrzega nóż.
Szesnaście. Widzę w tym szansę na ucieczkę.
Piętnaście. Odwracam się w stronę gór.
Czternaście. Czuję wzrok wszystkich na mnie.
Dwanaście. Wiem, że Lavender pobiegnie za mną. Jest też szansa, że (jedenaście) Clove też tak zrobi.
Dziewięć. Mam obmyślony plan.
Osiem. Słyszę śmiech Lavender.
Siedem. Dała się nabrać.
Sześć. Syriusz mnie zabije.
Pięć. O ile ktoś przed nim tego nie zrobi.
Cztery. Uginam kolana do skoku.
Trzy. Jeszcze na chwilę odwracam się za siebie.
Dwa. Biorę głęboki wdech.
Jeden. Jestem gotowa.
ZERO – skaczę.

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ


Możecie mnie zabić i nabić moją głowę na pal. Jeden, bo odpuściłam pisanie na ponad dwa miesiące, dwa, że skończyłam w TAKIM MIEJSCU. Ale już wyszłam na prostą (jako taką, panna Carter dalej czeka aż znowu coś jej zrobię ;D), to mam nadzieję, że będzie mi teraz łatwiej pisać. 
Co do rozdziału: Łatwo się domyślić, co pisałam podczas kryzysu (a raczej włoskiej niewoli;_;), a co teraz. 
Ale... jest to najdłuższy dotąd napisany rozdział, liczący 2 407 słów. Jakiś kosmos to nie jest, ale powoli robię postępy. 
Muszę powiedzieć (napisać?), że jednak kiedy nie pisałam, nadrobiłam trochę zaległości i z rozszerzonej próbnej matury z historii zgarnęłam całe 74% (tak, musiałam się pochwalić^^), więc uważam, że całkiem dobrze spożytkowałam ten czas. 
No to kończę, bo w końcu ta pisanina będzie dłuższa niż rozdział xD
Do napisania:)

16 komentarzy:

  1. Pierwsza?^-^ :-D
    Wreszcie rozdział!!!!!!!!!!!! Huuuuuraaa!!! Ty kłamczucho, rozdział miał być na początku maja! Maja! No, ale dobra- wybaczam Ci, bo rozdział był świetny:-) Tylko jedno- przerwać w takim momencie? Sadystka!
    Ej, a takie pytanko: kto wybuchł? Bo mnie to takie głupoty zawsze fascynują. Jakiś poboczny nic nie znaczący człeczyna? No dobra, nie ważne.
    Mnie zawsze na blogach dziwią godziny wstawiania rozdziałów. Co wy wtedy, ludziska robicie? Bo ja to wolę w nocy spać...O_O
    Przepraszam, że jakiś taki nieposkładany ten komentarz:*(. Ale tak czy siak:
    Weny, weny, weny i żebyś częściej rozdziały wstawiała!
    Grace^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i wielkie gratulacje z uzyskania 74%!!! Brawo, oby tak dalej! Albo lepiej;-P
      Grace

      Usuń
    2. Miał być w maju, ale nie udało mi się, niestety. Wiedziałam, że ktoś mi wyrzuci skonczenie w tym momencie :D Jeśli mi się uda (ale już nigdy więcej w życiu nie będę obiecywać) to powinnam niedługo coś wstawić, ale mam jeszcze kilka blogów do skomentowania i jeszcze inny blog, na którym nie pisałam od trzech miesięcy, więc różnie może być:)
      Ale postaram się o mniej sadyzmu w następnych rozdziałach;p
      Jak na razie nie wiem, kto to mógł być szczerze mówiąc, ale raczej to będzie ktoś poboczny i nieznaczący dla akcji.
      Haha xD Mnie tez kiedyś dziwiło, jak można o takiej porze, ale mi na przykład lepiej się pisze w nocy, a rozdziały dodaję zazwyczaj chwilę po postawieniu ostatniej kropki, dlatego u mnie jest często tak późno:)
      I dziękuję za komentarz i pozdrawiam:)

      Usuń
  2. JESTEM TU Z KOMENTARZEM W PIĄTEK. Sorcia, że nie wcześniej, ale dziś mam urodziny i zaraz wbijają znajomi, a jutro z kolei siedzę w pracy hu-hu i trochę, więc nie da rady, ale w piątek z rana jestem :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Spokojnie, nie pali się:D
    Akurat do soboty mam trochę zajęć włącznie z wyprowadzką z internatu i zakończeniem roku, więc blogowanie będzie jak na razie ostatnim moim zmartwieniem:)
    Ale czekam cierpliwie na komentarz w piąteczek:D
    PS. Jeśli dobrze przeczytałam, to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin:3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Okejka, jestem już, z masą energii do pisania komentarza, bo raz, że rozdział fantastyczny, a dwa, że sprawdziłam wyniki matur i mimo że są mniej fantastyczne niż rozdział, to i tak lepsze niż się spodziewałam, więc jestem baaaardzo zadowolona :D
      Dobra, ale teraz przejdźmy do właściwej części komentarza :D
      Rozdział Ci się baaaardzo udał, to muszę przyznać - warto było czekać tyle czasu, bo jest naprawdę nie dość, że ciekawy, ładnie napisany, to jeszcze łapie za serduszko *.*
      Z takich nie do końca poważnych uwag, to muszę powiedzieć, że jak czytałam ten rozdział wczoraj, to czułam się dokładnie tak samo jak Ginny czekając na Igrzyska XD Tyle, że ja oczekiwałam na wyniki matur jak na ścięcie XD Ale dobra, koniec żartów, bo to poważny rozdział przecież był!
      Tak poważnie, odnośnie tej kwestii właśnie, to wyszła Ci ona bardzo prawdopodobnie i naprawdę łapała za serduszko. Człowiekowi aż udzielał się ten dławiący strach, jaki ogarnął wtedy Ginny. Trudno jej się dziwić, ja na pewno umarłabym ze strachu na jej miejscu... Ale powiem szczerze, że poczułam się, jakbym naprawdę znów czytała Igrzyska, wspaniale umiesz się wbić w klimat tej powieści, wielki approval za to :)
      Dalej, to bardzo mi się podoba taki wątek, jak ja to nazywam, poprawności politycznej. Wiesz, chodzi mi o to, że dano różdżki po pierwsze, żeby niektórych faworyzować, ale po drugie, żeby zabijać "czysto", bo czarodzieje nie są przyzwyczajeni do rozlewu krwi. To jest bardzo prawdopodobne, że właśnie tak by to było, gdyby działo się naprawdę. To aż boli, bo widać w tym odbicie naszego społeczeństwa (choć w dużo drastyczniejszej formie, oczywiście), którym zaczyna rządzić durna i niepotrzebna poprawność polityczna, która momentami jest aż śmieszna. A w ogóle, to zapisałam sobie wczoraj w notatkach, że miałam wspomnieć, że ja w tym widzę metody ZSRR troszeczkę. I to jest w sumie komplement... Wiesz, niby Igrzyska przedstawiają ustrój totalitarny (jak każda chyba antyutopia), więc siłą rzeczy takie skojarzenia są naturalne, ale Ty dodajesz jakby do tego coś swojego, gdzie wiem, że przecież jesteś pasjonatką historii, no i muszę powiedzieć, że całość: klimat Igrzysk, który udaje Ci się utrzymać + Twoje własne smaczki dają naprawdę ciekawą całość. Wielki approval.

      Usuń
    2. Dalej, to podobała mi się scena rozmowy Rona z Ginny. Pomyślałam dokładnie to samo, co ona - że Ron wydoroślał. Szkoda tylko, że został do tego tak brutalnie zmuszony - całe beztroskie życie zostało tak jemu, jak i reszcie wszystkich tych dzieciaków zabrane i został postawiony właściwie przed faktem dokonanym, że umrze. Bo to jest smutne, ale rzeczywiście on nie ma szans. I w ogóle przeraża mnie taki obraz ludzi, którzy totalnie pogodzili się już z perspektywą śmierci... naprawdę aż dreszcze człowieka przechodzą.
      I jeszcze mam tu zapisane, żeby wspomnieć o tym, jak Ginny zapomniała się z tego wszystkiego pożegnać z ludźmi... Cóż, boleśnie prawdziwa była ta scena. Bardzo prawdopodobna z resztą. Wielki plus za takie szczególiki, one budują całość i naprawdę wychodzą Ci doskonale.
      Okej, to teraz parę uwag technicznych:
      "Oni chcą, aby Lavender tylko zabijała bardziej efektownie. " - to zdanie bardzo mi się nie podoba. Zmieniłabym tu szyk wyrazów, ale nie upieram się, bo co ja wiem o życiu, 79 procent z podstawy z polskiego, tylko dzikim fartem, bo był Potop XD Ale tak poważnie, to nie wiem, czy ono jest niepoprawne, ale zwyczajnie mi się nie podoba.
      "Za oknami widzę przejeżdżające w oddali samochody i jaskrawo ubranych Kapitolińczyków, wyglądające jak mrówki oblane fluoroscencyjną farbą." - WYGLĄDAJĄCYCH
      "Jestem zdolna tylko na wpatrywanie się w czubki swoich butów. " - Jestem zdolna tylko DO WPATRYWANIA
      " Ale nie zapominajcie o tym, żeby nie ufać każdemu, choćby najbardziej niewinnym osobom." - nie ufać NIKOMU brzmiałoby o niebo lepiej moim zdaniem :)
      "ironizuję, a kolor jej włosów zmienia się za fioletowy." - NA fioletowy
      No, prócz tego nic nie znalazłam :D
      I zapomniałam jeszcze dodać, że scena odliczania jest obłędna i asdfghjkl, łykam ją w całości i największe propsy w tym rozdziale należą Ci się właśnie za nią. Wspaniały sposób na zakończenie pierwszej części, podoba mi się.
      A i chyba już mówiłam, że kupuję w całości Twoją Ginny i że sprawiłaś, że naprawdę ją polubiłam? :)
      Okej, to chyba tyle z mojej strony, a jeśli coś mi się przypomni, to oczywiście dopiszę :D
      To jak się ogarniesz z wyprowadzką i będziesz miała czas, to w wolnej chwili zapraszam do siebie (na gud-med-oss, znaczy się :) [btw, mój potterowski blog chyba umrze, ale ćśśśś, to nic pewnego ;_;] no bo teges, nowy rozdział dodałam i powiem, że po cichu wyczekuję sobie na komentarz od Ciebie :D Ale wiadomo, nie gonię, wszystko w swoim czasie :))
      Dzięki Ci piękne za życzenia :D A i owszem, dobrze przeczytałaś :D
      No, a teraz uciekam odebrać wyniki i jestem wolnym człowiekiem :D
      Pozdrawiam! :D
      PS. ZROBIŁAM NAJLEPSZĄ RZECZ JAKĄ MOGŁAM ZROBIĆ :D Blogspot zjadł mi komentarz, a ja w ostatniej chwili zdążyłam go skopiować :D EPIC WIN! :D

      Usuń
  4. Aaa, nie w takim momencie! Nie, jak moglaś :o Musisz szybko napisac rozdział, naprawde szybko.
    A właśnie rozdział - to cu się dziwić wspaniały i tyle, serio wspaniały jak każdy. Jejku jak ja się powtarzam.
    Wiesz czego mi tu jeszcze brakuje,? jakbyś pociągnęła wątek GINNY - DAVID byłoby idealnie ♥ Już mi zrobiłaś nadzieje, że on przyjdzie i wgl, ale nic o nim nie było ;c Ale nie będę się bezczelnie wtryniać w twoją twórczość :d
    Wenyyyyy życzę :3
    Gabe :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Sory, że dawno bloggów nie czytałem.
    Fajny rozdział, ciekawe czy Ginny się uda ta sztuczka?
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajne, naprawdę c:

    Przy okazji zapraszam do siebie XD (chamsko ;-;)
    http://13glodoweigrzyska.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow! Super rozdział, naprawdę czytałam go z zapartym tchem! Jestem niezmiernie ciekawa co wydarzy się w kolejnej części. I muszę przyznać, że lubię twojego Rona. Nie jest taki wkurzający, jaki był w Hogwarcie i za to ci dziękuję. Jego rozmowa z Ginny naprawdę mnie wzruszyła!
    Czekam z niecierpliwością na kolejną część i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej! *0*
    Nie jestem w stanie nic napisać! Czekam na kolejny! Dziewczyno! :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Błagam, napisz, że nie porzuciłaś bloga i to tylko taka dłuższa nieobecność i jeszcze w 2014 roku dodasz nowy rozdział.
    Opowiadanie jest bardzo wciągające. Na początku jak weszłam na bloga i zobaczyłam, że to połączenie igrzysk i pottera to pomyślałam sobie "wtf? niby jak?", ale wyszło Ci to bardzo zgrabnie i realnie. Twoja Ginny jest okey i Twój Ron też jest bardzo okey (rzadko kiedy w fanfickach, które czytałam Ron był okey - zazwyczaj był złym gwałcicielem). Jak na razie Malfoya jest bardzo mało a byłam pewna, że to on będzie "tym najgorszym", a tu taka niespodzianka - Lavender. XD

    Przepraszam za taki nieskładny komentarz. I weny życzę, o!

    xyz

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadzam się z xyz, chcę kolejny rozdział! :c
    ~Malice

    OdpowiedzUsuń
  11. Bardzo spodobały mi się te przemyślenia w czasie odliczania.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz:)