Nadchodzi
dzień prezentacji naszych umiejętności. Niepewnie wchodzę do pomieszczenia,
gdzie trybuci oczekują na swoją kolej. Według listy wywieszonej na ścianie, mam
być druga, zaraz po Hermionie. Siadam pod
ścianą i opieram głowę na łokciach, udając znudzenie. Szczerze powiedziawszy, to jestem kłębkiem nerwów, trącanym przez Krzywołapa Hermiony. Tyle, że tym Krzywołapem okazują się Zawodowcy, którzy obserwują mnie z zaciekawieniem.
ścianą i opieram głowę na łokciach, udając znudzenie. Szczerze powiedziawszy, to jestem kłębkiem nerwów, trącanym przez Krzywołapa Hermiony. Tyle, że tym Krzywołapem okazują się Zawodowcy, którzy obserwują mnie z zaciekawieniem.
Prawdopodobnie ich mentorzy wspomnieli
im o moim wyczynie podczas treningów. Pewnie chcą albo mieć mnie w sojuszu,
albo wykończyć jak najszybciej. Druga opcja wydaje mi się najbardziej możliwa.
– Hermiona Granger. – Słyszę przez mały
głośnik, znajdujący się w rogu pomieszczenia.
Całkowicie blada Gryfonka posyła mi
przerażone spojrzenie. Uśmiecham się do niej, aby dodać jej otuchy, a ona znika
w sali treningowej. Ze zdenerwowania zaczynam bawić się dłońmi, co nie uchodzi
uwadze Rona. Podchodzi do mnie i zajmuje miejsce obok. Opieram głowę na jego
ramieniu i odrobinę się uspokajam. Mimo naszych wielu kłótni, wojny w świecie
czarodziejów, tych całych chorych Igrzysk, wciąż jesteśmy rodzeństwem.
Rodzeństwem, które idzie na rzeź niewiniątek.
– Boisz się? – pyta szeptem, aby nie
zwracać na nas zbytnio uwagi.
Kiwam głową, a Ron obejmuje mnie ramieniem. Od
kiedy stał się taki uczuciowy?
–
Czego najbardziej się obawiasz? – Drąży temat.
Dobre
pytanie. Boję się niemal wszystkiego: co mnie tam spotka, śmierci ukochanych
osób, Zawodowców, nieznanego…
–
Boję się, że będę musiała kogoś zabić – stwierdzam w końcu. – Może nawet
przyjaciela, albo… ciebie.
Nie
płaczę. Wychowanie się z szóstką braci naprawdę mnie zahartowało. Wspomnienie
lat spędzonych z nimi, tak beztroskich i odległych, jakby to było wieki, a nie
zaledwie dwa lata temu, teraz stały się bolesne.
Bill,
który opowiadał o pracy w banku Gringotta. I Charlie, który tresował smoki w
Rumunii, w poprzednim życiu uczący mnie quidditcha. Percy – największy
zarozumialec w rodzinie, ale na swój sposób dał się lubić. Fred i George, czyli
najwięksi dowcipnisie, odkąd rodzice Harry`ego skończyli Hogwart; ich żarty
znali wszyscy uczniowie. A także Ron, który siedzi obok i stara się podnieść
mnie na duchu.
Wszystko,
na czym mi zależy, jest mi brutalnie odbierane.
–
Ginewra Molly Weasley – woła mnie głos.
Wstaję
posyłając Ronowi ostatnie spojrzenie i z nadzieją powoli zmierzam ku stalowym
drzwiom. Naciskam lekko klamkę, która pod wpływem nacisku otwiera mi drogę do
sali treningowej. Wchodzę do środka i staję przed organizatorem Głodowych
Igrzysk oraz komisją, która ma ocenić moje umiejętności.
–
Masz piętnaście minut na zaprezentowanie tego, czego się nauczyłaś – informuje
mnie Seneca Crane, po czym pokazuje mi dłonią, abym zaczęła.
Od
razu kieruję się na stanowisko noży. W ciągu całego treningu podszkoliłam się
na tyle, aby trafić w każdą kukłę. Może nie zawsze trafiałam tak, aby kogoś
zabić, ale udawało mi się uszkodzić choćby nieznacznie marionetkę.
Rzucam bez przerwy w dziesięć
ustawionych kukieł i po chwili patrzę na efekty – pięć trafiłam w samo serce,
dwie w głowę, a pozostałe noże dosięgły kończyn kukieł.
Komisja
patrzy z zadowoleniem na rezultat, zapisując coś na kartkach, a ja przechodzę
do wspinaczki. Wychodzi mi to równie sprawnie, co rzucanie nożami, co nie
uchodzi także uwadze oceniających. Widząc, że zostaje mi mało czasu, podchodzę
do pokazania tego, co zdaniem Syriusza, najlepiej mi wychodzi. Czyli do walki
wręcz.
Ustawiam
się pośrodku koła złożonego z robotów, które imitują prawdziwych trybutów. Daję
znak ręką, aby zaczęły mnie atakować. Po paru sekundach pierwszy z nich biegnie
w moją stronę. Ma nóż, ale nie muszę niczego się bać – to tylko imitacja, która
zupełnie nic mi nie zrobi. W ostatniej chwili odsuwam się nieznacznie od niego,
podkładam mu nogę i zaczynam go dusić. Przez ułamek sekundy oglądam rezultat w
postaci nieruchomego robota i biorę się za kolejnego. Unikam strzały, którą
posłał mi automat i skutecznie go obezwładniam.
Po
ukończonym pokazie kłaniam się komisji, która z zadowoleniem spogląda na mnie,
a po uzyskaniu przyzwolenia wychodzę z pomieszczenia.
Czuję,
że prezentacja poszła mi na tyle dobrze, że powinnam dostać nienajgorszą notę. Jedynym
problemem jest to, że aby przeżyć na arenie potrzeba mi nieco więcej, niż
wyniki z prezentacji umiejętności. Muszę mieć szczęście, które od pewnego czasu
omija mnie szerokim łukiem. Jestem skazana na pewną porażkę.
W
Ośrodku Szkoleniowym spotykam Nimfadorę, która pyta o przebieg prezentacji.
Opowiadam jej ze szczegółami to, co zrobiłam podczas prezentacji. Kiedy kończę,
z uśmiechem przyznaje, że spodziewa się wysokiej oceny. To odrobinę mnie
podnosi na duchu.
Pytam Tonks o Teddy`ego, a ona lekko
się uśmiecha na sam dźwięk imienia.
–
Wszystko z nim w jak najlepszym porządku. – Opuszcza głowę, a ja podświadomie
czuję, że jednak coś jest nie tak.
–
Na pewno w porządku? – pytam z troską.
Kolor
jej włosów zmienia się z ciemnego blond na czarny.
–
Ginny – powiedziała zrozpaczonym głosem, który przeniknął mnie do kości. – On
też pewnie trafi za kilkanaście lat na arenę. Przecież jest naszym synem.
Rusza
wolnym krokiem ku windzie, a ja podążam za nią. Nie mam pojęcia, jak ją
pocieszyć. To, że teraz zaledwie dwuletni chłopiec, za ileś lat, będzie musiał
nauczyć się zabijać, aby przeżyć na arenie, jest przerażające i niewiarygodnie
smutne. Naciskam guzik przy windzie, aby ją przywołać i w ciszy czekamy do
momentu, aż rozsuną się drzwi. Wciskam przycisk z szesnastką oznaczającą nasze
piętro, a winda rusza do góry.
Zdecydowanie
nie lubiłam jazdy windą. Gdybym miała taki wybór, na pewno wybrałabym schody.
Przeraża mnie jej klaustrofobiczny wygląd i szybkość, z jaką przemieszcza się
pomiędzy piętrami. Wiedziałam, że w Ministerstwie Magii znajduje się winda, ale
nie miałam i raczej nie będę mieć okazji z niej korzystać. W każdym razie,
nawet nie chciałam zostać pracownikiem Ministerstwa.
Nie
mogę znieść widoku zmartwionej Tonks. Naprawdę rzadko widywałam ją aż tak
zdołowaną, jak teraz. Ostatnio widziałam ją w takim stanie, gdy Voldemort
zwyciężył w Bitwie o Hogwart. Kładę rękę
na jej ramieniu i mówię:
–
Jeżeli Teddy jest tak samo dzielny, jak jego rodzice, na pewno przeżyje.
Na
te słowa włosy kobiety odrobinę jaśnieją, a ona uśmiecha się lekko. Winda
zatrzymuje się na naszym piętrze, a gdy z niej wychodzimy, zamyka się prawie
niezauważalnie.
–
Ginny. – Przypomina sobie nagle, przypadkiem potrącając wazon z kwiatami, który
rozbija się na drobne kawałki. – Całkiem zapomniałam, Lernox prosiła, abyś
poszła do niej zaraz po prezentacji. Mówiła, że to jest bardzo ważne –
informuje mnie, schylając się, aby pozbierać rozbite szkło.
Pomagam
jej sprzątnąć resztki wazonu, przypadkowo rozcinając sobie palec. Przeklinam w
myślach i przykładam krwawiący palec do ust.
–
Dlaczego nie używasz różdżki? – pytam, gdy wszystkie pozostałości po wazonie
zostają wyrzucone do kosza.
–
Dopóki Igrzyska się nie zakończą, nie możemy używać różdżek – odpowiada. –
Uważają, że możemy wam pomóc stąd uciec. Moglibyśmy rzucić na przykład na was
Zaklęcie Kameleona, użyć kilka razy Imperiusa i ukryć gdzieś.
Organizatorzy
przewidzieli dosłownie wszystko.
Zanim
idę sprawdzić, co Lernox chce tym razem ze mną zrobić, przychodzi
rozpromieniona Lavender. Nie mam zielonego pojęcia, co wtedy zauroczyło Rona,
że zdecydował się z nią być.
Kiedy
Nimfadora pyta ją o przebieg prezentacji odpowiada:
–
Doskonale! – Jej głos jest przesycony euforią, a ja mam chęć uciec stamtąd jak
najszybciej. Jednak w końcu zostaję, aby dowiedzieć się, co robiła podczas
prezentacji. – Na początku czułam się trochę nieswojo, bo jeszcze nigdy tam nie
byłam, ale potem chwyciłam za noże i trafiłam wszystkie w kukły prosto w głowę.
Później wzięłam się za topór i zaczęłam nim rzucać. Przyznam, że kilka kukieł
dla mnie straciło głowę – śmieje się ze swojego żartu.
Według
mnie wizja Lavender zabijającej z zimną krwią i wyrachowaniem, nie pasowała do
zdania, które wyrobiłam sobie o niej w Hogwarcie. Ostatni rok niesamowicie ją
zmienił.
W
międzyczasie dołącza do nas Hermiona i zaczyna przysłuchiwać się blondynce.
Wciąż opowiada o tym, jak ucinała głowy marionetkom i pozbawiała życia roboty w
walce wręcz. Zachowuje się niczym Zawodowcy z Jedynki i Dwójki.
Kiedy
kończy wciąż z uśmiechem na ustach, natychmiast idę w kierunku windy, aby
dowiedzieć się, czego tak jej zależy, aby się spotkać ze mną przed jutrzejszym
wywiadem. Mijam się w drzwiach windy ze zmartwionym Colinem. Jako, że nie mam
czasu na rozmowę z nim, posyłam mu jedynie pokrzepiający uśmiech.
Wciskam
guzik z zerem, który zabierze mnie na parter i łapię się mocniej barierki. Już
przyjemniejszym sposobem na przemieszczanie się jest proszek Fiu.
Wkrótce
znajduję się na parterze, dlatego wychodzę z windy i ruszam do Centrum Odnowy,
gdzie pewnie na mnie czeka. Jest strasznie cicho, a jedyne osoby, które
napotykam, to Strażnicy Pokoju, którzy stoją na baczność, obserwując mnie,
kiedy przechodzę koło nich. Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie, kiedy czuję
ich wzrok na swoich plecach.
Kiedy
znajduję się we właściwym budynku, w wąskim korytarzu spotykam Lernox, która
widocznie od dłuższego czasu czekała na mnie. Wita się ze mną i łapie mnie delikatnie
za ramię i prowadzi do jednego z pomieszczeń. Okazuje się, że znajdujemy się w
tym samym pokoju, w którym przygotowano mnie na Paradę Trybutów.
Siadamy
na fotelach ustawionych przy oknie, za którym rozpościera się widok na Kapitol.
Przez chwilę przygląda mi się w skupieniu, a potem bierze kosmyk moich włosów
do ręki.
–
Chyba będę musiała zmienić kolor twoich włosów – informuje mnie, po czym
odwraca się do stolika z farbami. – Ten za bardzo rzuca się w oczy.
Kiwam
głową, zgadzając się na zabieg, po czym bierze kilka sztucznych kosmyków i
porównuje z obecnym kolorem. Mam nadzieję, że nie będzie chciała mi pomalować
włosów na turkusowy w odcieniu, który miała na włosach, układających się w fale
spływające po plecach. Gdyby jednak taki wybrała, równie dobrze mogłabym
wyskoczyć tuż przed Zawodowcami z okrzykiem „Hej, tutaj jestem!”, co byłoby
skrajnie nieodpowiedzialne.
–
Sądzę, że powinnaś zdążyć jeszcze na wyniki prezentacji – oznajmia, tworząc
papkę w naczyniu, która nabrała koloru fioletowego, co mnie odrobinę niepokoi.
– Jak ci poszło?
Założyła
mi na ramiona folię, aby przypadkiem nie wysmarować mnie farbą i zabrała się do
pracy. Po chwili uderza mnie nieprzyjemny zapach amoniaku.
–
Nie było najgorzej – odpieram, bawiąc się ze zniecierpliwienia dłońmi, jednocześnie
walcząc z zawrotami głowy spowodowane amoniakiem. – Mam nadzieję, że udało mi
się zdobyć chociażby szóstkę.
Coraz
bardziej obawiam się, że wyjdę stąd z fioletowymi włosami niczym u dojrzałej
śliwki. To raczej nie pomoże mi na arenie, chyba, że wszyscy trybuci umrą ze
śmiechu, widząc moją czuprynę w dość nienaturalnym kolorze. Co prawda, Kapitolińczycy
zwykle chodzili w dziwnych fryzurach, które zazwyczaj były perukami, i w
jeszcze dziwniejszych ubraniach, ale oni byli przyzwyczajeni do takiego widoku
na co dzień.
Po
nałożeniu farby, Lernox każe mi odczekać pół godziny, po czym wychodzi na
moment z pomieszczenia.
Wstaję
z fotela z zamiarem znalezienia jakiegokolwiek lustra, w którym mogłabym
zobaczyć, co wymyśliła moja stylistka. Zanim to się jednak dzieje, wraca Lernox.
– Zobaczysz
się, kiedy skończę – mówi rozbawionym głosem. –To ma być niespodzianka.
Siadam
naprzeciwko niej i nerwowo ściskam dłonie. Kobieta pyta mnie o różne rzeczy:
począwszy na pytaniach o naukę magii, przez wypytywanie o moją rodzinę, na co
odpowiadam niechętnie, aż skończywszy na tym, co myślę o Igrzyskach.
Kiedy
wyrażam swoje zdanie o Głodowych Igrzyskach, kiwa powoli głową i spogląda na
mnie ze współczuciem.
–
Według mnie to jest okropne, co chcą z wami zrobić. Właściwie to już robią – odpowiada
ku mojemu zdziwieniu.
Sądziłam,
że wszyscy Kapitolińczycy są żądni kwi trybutów, a osoby pracujące przy nas są
takie same. Może nie zawsze czarne jest czarne?
W
końcu stylistka mówi, że może już zmyć farbę z włosów, co przyjmuję z
entuzjazmem. Po zmyciu farby, powoli suszy je jakimś dziwnym urządzeniem.
Kiedyś tata opowiadał mi o nim, ale zupełnie zapomniałam jego nazwy. Ciepłe
powietrze wydostające się z niego przyjemnie owiewa moją szyję, dopóki Lernox
nie wyłącza urządzenia.
–
Proszę. – Podaje mi lusterko, w którym widzę zupełnie inną osobę.
Ku
mojej uldze, moje włosy nie są w żadnym stopniu fioletowe, ani nawet
niebieskie. Z radością stwierdzam, że są ciemnokasztanowe.
–
Podoba ci się? – pyta, widząc mój uśmiech.
–
Oczywiście – odpowiadam nie mogąc uwierzyć własnym oczom.
–
Niedługo powinni podać oceny z prezentacji – mówi, wskazując na zegar. –
Spotkamy się jutro przed wywiadem. Twoja sukienka jest już gotowa i tylko czeka
na ciebie.
Żegnam
się z moją stylistką i wracam do Ośrodka Szkoleniowego, aby zobaczyć, czy to
wszystko, co robię, aby przeżyć jest warte świeczki.
***
Rozdział miałam dodać jeszcze wczoraj, ale nie mogłam nic z siebie wydusić. Brak zapału do pisania jest nieco flustrujący;__;
Następny rozdział będzie po wystawieniu ocen w mojej szkole (aż po 18.01.). To nie jest spowodowane tym, że mam dużo ocen niepewnych (mam tylko sprawdzian z matmy do poprawienia^^), ale dlatego, że nawet następny semestr się nie zaczął, już mam dwa sprawdziany z polskiego i dwa z historii jeszcze przed feriami;_;
Pozdrawiam:)
Pierwsza! Lecę czytać :D
OdpowiedzUsuńJa też się boję wind :-:
UsuńOby nie doszło do takiej sytuacji w której Ginny musiałaby zabić Rona.. teraz jak opisałaś ich więź to nawet nie chcę jego śmierci ; c
Coraz bardziej przeraża mnie Lavender. Zawsze sprawiała pustej idiotki i nigdy bym nie pomyślała, że mogłaby się tak zmienić!
Trybuty umierające widząc fioletowo-włosą Ginny? Nadaje się na genialną parodie ; D
Rozdział ciekawy jak zawsze, coraz bliżej głównej akcji ;> czekam niecierpliwie na rozwój wydarzeń ^^
Pozdrawiam, weny!
~ no-rules-in-my-world.blogspot.com
Raczej Ginny nie będzie musiała uśmiercać Rona i Hermiony, ale w sojuszu z nimi nie będzie, niestety (albo stety).
UsuńLavender nie mogła być taką pustą lalą, w "Księciu Półkrwi" była w końcu w klasie OWUT-emowej na eliksirach, więc była raczej niegłupia, tylko taką zgrywała.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam:)
już przeczytane :)
OdpowiedzUsuńGinny brunetką! to mnie zszokowało! myślałam, że będzie miała zielone włosy, żeby ukryć się w liściach XD
rozdział jak zawsze świetny :)
Dziękuję:)
UsuńGinny w zielonych włosach? Interesujące... ale wydaje mi się, że brąz będzie o wiele bardziej pasował do warunków na arenie.
Pozdrawiam:)
nie ukrywam, że połączenie moich dwóch ukochanych serii książek - Igrzysk Śmierci i HP jest nie tyle ryzykowne, co... dziwne :D jakoś nie mogę wyobrazić sobie Ginny zabijającej Hermionę czy Rona - i odwrotnie. cóż, mam nadzieję że przynajmniej zawiążą sojusz :)
OdpowiedzUsuńpiszesz ciekawie, więc będę tu zaglądać :)
pozdrawiam ciepło,
xdemonicole [73-hunger]
Niestety, nie będzie sojuszu Ginny i Rona, bądź Hermiony, ale mimo tego będzie się trochę działo na arenie:D
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam:)
szkoda - tego się spodziewałam. ale cóż, ciesze się w sumie że zaskakujesz :D
Usuńzapraszam do mnie, a co! :D
73-hunger.blogspot.com
Przeczytałam już wczoraj, ale damn, tak mi nawalili zajęć na dziś do szkoły, że nie zdążyłam już skomentować. Ale jestem :)
OdpowiedzUsuńRozdział super. Naprawdę pokazujesz nam bohaterów Pottera w bardzo ciekawej odsłonie. Szczególnie podobała mi się scenka Ron-Ginny, naprawdę, bardzo ładnie udało Ci się pokazać tę ich bratersko-siostrzaną relację :) Dobrze też, moim zdaniem, że unikasz zbędnego dramatyzowania - w sensie, chodzi mi o moment, w którym piszesz że Ginny nie płakała. Bardzo to prawdopodobne, nie wydaje mi się, by ona konkretnie mogła się rozkleić w takiej sytuacji. Jak bym jej (w kanonie, bo u Ciebie to i owszem, lubię ją ;)) nie lubiła, to muszę przyznać, że to twarda dziewczyna była.
Okropnie mi było szkoda Tonks. I tego, że pewnie miała rację w kwestii Teddy'ego... Oczywiście, jeśli nic się nie zmieni, ale coś czuję, że jednak Igrzyska i cały ten reżim nie będą ciągnęły się ta długo, żeby Teddy mógł zostać trybutem.
Lavender jest super creepy. Serio. Ale przy tym naprawdę ładnie Ci poszło opisanie jej. Niebezpiecznie jest zmieniać oryginalny charakter postaci, tzw OOC, ale tobie to naprawdę zgrabnie i przekonująco poszło. Jestem tylko ciekawa - chyba, że to już było wyjaśnione, a ja gdzieś to przegapiłam - jak to się stało, że ona bitwę o Hogwart jednak przeżyła? Bo Ginny, o ile dobrze pamiętam, była przekonana o jej śmierci.
No i Lernox mnie zaskoczyła. Bardzo pozytywnie oczywiście. Od razu mam dla niej w serduszku więcej ciepła.
Na dłuższy komentarz niestety czas mi nie pozwala, ale jeszcze raz powtarzam, że rozdział świetny.
Pozdrawiam gorąco
Freyja
Całkowicie znam ten ból- koniec semestru to nie jest moją ulubioną częścią roku szkolnego;-;.
UsuńNie chciałam, aby Ginny niepotrzebnie dramatyzowała, takie zachowanie zupełnie do niej nie pasuje i ja tego się trzymam.
Skoro przez 75 lat organizowano Igrzyska, to przez kilkanaście lat na pewno będą się ciągnęły.
Lavender w kanonie nie przeżyła, ale ożywiłam ją, a Ginny i całej reszcie po prostu wcisnęli kit, że nie przeżyła bitwy, ot, takie "niewinne kłamstewko" ze strony śmierciożerców.
Dziękuję za komentarz i również pozdrawiam:)
Jezu! Jak ja mogłam przegapić tyle rozdziałów?! Jakoś tak dzisiaj wchodzę i bam! tyle do nadrobienia.
OdpowiedzUsuńOkej, powiem Ci że bardzo podoba mi się relacja Ginny-Syriusz i Ginny-Ron, naprawdę dobrze Ci to wychodzi. Fajnie tez ujęłaś ten brak dramatyzmu u Ginny, do ktorej takie zachowane w ogóle nie pasuje. Z drugiej strony kiedy czytałam o tym jak to młoda Weasley dobrze poradziła sobie na sprawdziane... Ehh, od razu wróciła do mnie wizja super-Ginny z kanonu. Bo przecież ona nigdy nie miała broni w rękach! Jak mogła aż tak szybko się nauczyć? Ale juz dobra, to Twoja historia i nie będę marudzić, zwłaszcza że wszystko inne bardzo mi się podoba.
Pozdrawiam
PS. Lavender była super! Zwykle takie zupełne zmieniane charakteru zupełnie nie wychodzi, a tu taka niespodzianka!
Relacja pomiędzy Ginny, a Ronem jest zupełnie naturalna (przynajmniej w moim odczuciu), za to Ginny-Syriusz ma swój cel, ale na pewno nie będzie to romans, miej moje słowo:)
UsuńDramatyzm zupełnie nie pasuje do Ginny, ani podczas wojny czarodziejów, ani tym bardziej, kiedy musi walczyć w Igrzyskach. Może później zacznie trochę przeżywać to, co się stało, ale na jak na razie nie zamierzam nic zmieniać na tym polu.
Racja, Ginny nie miała broni w ręku (nie licząc różdżki, bo i tak nie będzie jej używać jej na arenie), ale nie można powiedzieć, że miała zerową sprawność. Do tego była zdolna (w końcu rzucała w 4. klasie zaklęciami niewerbalnymi), a to zaplusuje w następnych rozdziałach.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam:)
Jestem tu od niedawna i muszę przyznać, że twój pomysł totalnie mnei zaskoczył. Uwielbiam obie książki, ale jeszcze nigdy nie spotakałm się, z mieszaniem ich razem. Ciekawy zabieg który już ci się opłaca, bo naprawdę cudwonie czyta się to twoje opowiadanie. Ciekawa jestem czy mys=ślałaś już o zakończeniu, to znaczy czy masz w planach jednak pokonanie Voldemorta? Wiem, że to odległa przyszłość, ale tak pytam bo mnie to nurtuje :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dziękuję:3
UsuńJa też uwielbiam obie serie, a z braku takich opowiadań po polsku (a tym bardziej, że angielski nie jest dla mnie taki łatwy;_;), spróbowałam sama coś takiego napisać, a to, że komuś się to podoba, bardzo mnie cieszy:).
Trochę myślałam o zakończeniu, początkowo miałam pisać tylko do końca igrzysk+ tournee, ale akcja będzie trwała prawdopodobnie aż do pierwszego Ćwierczwiecza włącznie (jeżeli nie dłużej).
Jeszcze raz dziękuję za komentarz i także pozdrawiam:)
Szczerze mówiąc, to nie wiem. Jak na razie szukam pomysłów i odrobiny wolnego czasu (pomijam to, że całe ferie zwyczajnie przespałam). Do końca lutego powinien być następny rozdział:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:3