Na
stacji oczekuje na nas tłum ludzi. Staram się uśmiechać do tłumu, ale raczej
marnie mi to wychodzi. Nie mogę znieść widoku Kapitolińczyków żądnych przelewania naszej
krwi. Kiedy dojeżdżamy do Centrum Odnowy,
natychmiast zajmują się nami jacyś ludzie.
natychmiast zajmują się nami jacyś ludzie.
– To
jest twoja ekipa przygotowawcza – tłumaczy Nimfadora, patrząc z politowaniem na, pożal się Merlinie,
ekipę.
Oglądają
mnie każdej strony, by w końcu stwierdzić, że będą mieli ze mną mnóstwo pracy i
zabierają mnie do jakiegoś pomieszczenia. Pełno jest w nim przeróżnych
kosmetyków; od farb do włosów, przez różne lakiery, aż po sztuczne rzęsy i
brokat. Na początku postanawiają mnie doprowadzić do „stanu zero”, co jest dość
bolesne, zważając na zabiegi, które na mnie wykonują.
Po
co najmniej dwóch godzinach męki, przychodzi kobieta o imieniu Lernox, która
prezentuje mi strój, w której mam wystąpić na prezentacji trybutów.
Pokazuje
mi zwiewną sukienkę w kolorze ciemnej czerwieni, dodając do tego złoty
naszyjnik. Do tego prezentuje mi czarne szpilki i każe mi się w to ubrać. Po
kilku minutach przeglądam się w lustrze: czegoś mi brakowało. Odpinam z mojego
ubrania broszkę od Luny i przyczepiam po lewej stronie. Kiedy pokazuję się moim
stylistom, wszyscy stają oniemieni. Tylko Lernox przygląda się mi z lekką
dezaprobatą, po czym okrąża mnie kilka razy przyglądając się uważnie.
-Całkiem
niezły pomysł z broszką- przyznaje, wreszcie się uśmiechając.- Odprowadzę cię do
stajni- proponuje.
Prowadzi
mnie przez korytarz, który wiedzie do stajni. Tam ustawiają nas w pary i każą
nam stanąć w rydwanach. W międzyczasie
szukam wzrokiem osób, na które zwróciłam uwagę podczas Dożynek. Dostrzegam rudą
dziewczynę z Piątego Dystryktu ubraną w sukienkę pełną małych światełek, w
których, moim zdaniem, wygląda jak choinka. Później zauważam w ostatnim rydwanie
dziewczynę, która zgłosiła się za własną siostrę- wygląda dość niepozornie i
raczej ma takie same szanse na zwycięstwo, co ja– czyli zerowe.
Nadchodzi
sygnał, abyśmy ustawili się w rydwanach, więc stajemy w wyznaczonym miejscu wraz z Colinem uśmiechając
się do siebie lekko, aby dodać sobie nawzajem otuchy.
Rozmiary
placu powalają mnie na kolana- oczywiście w sensie metaforycznym. Staram się
uśmiechać do ludzi i machać do nich, a chłopak obok mnie robi to samo. Nagle
spojrzenia widzów, a także i moich oczu, wędrują w stronę pary z Dwunastego Dystryktu. Na początku myślę, że najzwyczajniej zaczęli się palić, ale gdy
zauważam ich pełne satysfakcji miny, zaczynam czuć, że to jest specjalny zamysł
ich stylisty. On po prostu jest geniuszem.
Na
balkonie oprócz prezydenta Snowa zauważam Voldemorta. To on był sprawcą tego
całego zła. To on sprawił, że wszyscy się pozabijamy.
Nie
słucham ich przemowy. Zwrot "Mroczne Dni" kilkakrotnie powtórzony sugeruje mi, o czym mówią. Z braku lepszych zajęć liczę upływające minuty
przemówienia.
–I
niech los wam sprzyja!– mówi donośnym głosem prezydent Snow, a tłum zaczyna
klaskać i wiwatować na ich cześć.
Po
Paradzie Wszyscy zjawiamy się w wieży nad Ośrodkiem Szkoleniowym, gdzie
będziemy mieszkać aż do Igrzysk. Wieczorem siadamy razem przy stole i oglądamy
przebieg parady.
Na
samym początku ukazuje się godło i hymn Panem. Nikt nic nie mówi, wsłuchując
się w głos komentatora, Claudiusa Templesmitha.
–Pierwsza
edycja Głodowych Igrzysk, a trybuci już nas oczarowali!– zaczyna mówić swoim
tubalnym głosem. Pokazuje się fragment parady ukazujący parę z Dwunastki.–
Wszyscy dzisiaj wyglądali olśniewająco, ale to właśnie Dystrykt Dwunasty ukazał
się z najlepszej strony!
Teraz
mogę bliżej przyjrzeć się wszystkim trybutom z Panem. Ci z Jedynki i Dwójki
wyglądają na zawodowych zabójców. Właśnie znalazłam cztery powody, które
przemawiają za tym, że nie przeżyję tych Igrzysk. Chłopak z Jedenastki jest piątym
powodem, a Lavender i Goyle tworzą ich już siedem.
Nie mam szans na
przeżycie.
Oglądam
paradę do końca, zachwycając się na głos burgundową sukienką Hermiony i jej
postawą. Po transmisji oceniają jeszcze szanse poszczególnych trybutów, co
doprowadza mnie do złości. Całe te Igrzyska dla Kapitolińczyków to jedna wielka
komercja; niektórzy ludzie nieźle się wzbogacą poprzez pokazywanie naszej
śmierci na arenie.
–Jutro
zaczynają się szkolenia– przypomina Syriusz.– Mam nadzieję, że wszyscy się na
nich zjawicie. Mam dla was jedną radę: znajdźcie sobie sojusznika.
Zasada Igrzysk numer
jeden: poszukaj kogoś, kto nie będzie chciał cię zabić przy najbliższej okazji.
–A
jeżeli nam się nie uda?– pyta Ron.
–Wtedy
na arenie będziecie musieli zdać się wyłącznie na siebie– odpowiada Tonks i
dodaje:– I jeszcze jedno: nie pokazujcie swoich dobrych stron.
Zasada numer dwa: nie pokazuj, w czym jesteś dobry.
Szczerze
mówiąc to nie znam swoich dobrych stron, może oprócz tego, że dość dobrze
biegam. Może nie zginę pierwsza, a może nawet uda mi się gdzieś schować i
przeczekać do końca Igrzysk, dopóki trybuci nie powybijają się nawzajem.
***
Następnego dnia po śniadaniu zjawiam
się w Ośrodku Szkoleniowym jako jedna z pierwszych osób. Oprócz mnie jest tu
jeszcze dwóch Puchonów, chłopak z Dwunastki i mała Twila z Dziewiątki.
To
jest jedyna dobra pora na zawiązanie sojuszu. Nie chcę wiązać się z
Zawodowcami- byłoby to samobójstwo. Postanawiam spróbować z Twilą.
Podchodzę
do małej dziewczynki z Dziewiątki stojącej do mnie tyłem i witam się z nią. Ona
podskakuje ze strachu, ale widząc mnie uśmiecha się niepewnie.
–Nie
bój się, nie zamierzam cię zabijać. Czuję się tu trochę…–Szukam odpowiedniego
słowa, ale nie mogę go znaleźć.
–Samotna?–
pyta. Kiwam głową i siadam obok niej na podłodze.– Chcesz zawrzeć ze mną
sojusz?
Odpowiadam
twierdząco, patrząc na wchodzących do Sali Treningowej Zawodowców. Wyglądają na płatnych zabójców, którzy są
gotowi do wszystkiego. Jakby od dawna byli szkoleni do tego. Jeżeli zabranie
nam różdżek miało być „wyrównaniem szans”, to ja dziękuję za taką
sprawiedliwość.
Obserwujemy,
jak Peeta- jak nazywa się chłopak o miodowych włosach, próbuje dostać się do
grupy Zawodowców. Przez chwilę chłopaki z Jedynki i Dwójki na stronie
rozmawiają o tym pomyśle, ale widzę, że oboje są skłonni przyjąć go do sojuszu.
Po
piętnastu minutach widzę większość trybutów, ale brakuje mi Lavender. Widocznie
zrezygnowała ze szkoleń.
Kobieta
o imieniu Atala tłumaczy nam, jakie są zasady, co oznacza zakaz bójek i
pojedynkowania się ze sobą. Przecież czas na to będziemy mieli na arenie.
Najpierw
podchodzę do stanowiska z nożami. Łapię za rękojeść, podrzucam go w dłoni i
rzucam w manekina przede mną. Jak na początek jest nieźle; trafiam kukłę w
ramię. Po kilku równie skutecznych razach przenoszę się na stanowisko z
kamuflażem. Widzę, że przy nim siedzi ten chłopak, który próbował dołączyć do
Zawodowców.
–Cześć–
witam się stając obok niego przy podeście.
–Cześć–
odpowiada miło i patrzy, jak nieudolnie próbuję stworzyć coś na twarzy.– Może ci
trochę pomóc?
Z
chęcią przyjmuję jego propozycję i po chwili czuję, jak zaczyna dotykać palcami
mojej twarzy. Robi to z wdziękiem i delikatnością.
–Dlaczego chcesz dołączyć do tych
osiłków?– pytam wskazując głową na Chłopaka z Dwójki, który aktualnie obcina
kukłom głowy za pomocą toporu.– Jest trochę przerażający, nie sądzisz?
–Odrobinę, ale w ten sposób mogę komuś
pomóc.– Kończy kamuflaż na mojej twarzy i instruuje jak mam to robić.
Spoglądam w lustrze na efekt pracy jego
rąk. Wygląda to niebywale.
–Dziękuję– mówię i po zmyciu mieszanki
błota z twarzy przechodzę do łuków.
W międzyczasie obserwuję, jak jeden
Zawodowców o imieniu Cato grozi jakiemuś chłopakowi śmiercią za zabranie mu
noża. Zaczyna mi się robić trochę przykro i jednocześnie uczę się czegoś
nowego.
Zasada
numer trzy: nie naraź się Zawodowcom.
Przy stoisku stoi Clarise, która mierzy
z łuku do kukły. Kiedy puszcza cięciwę, strzała uderza w sam środek marionetki.
Spojrzałam na nią z zainteresowaniem. Nie spodziewałam się, że ktoś z Hogwartu
może być aż tak dobry w walce. Widocznie znowu się pomyliłam.
Clarise uśmiecha się do mnie i idzie
dalej. Łapię jeden z łuków i staram się wycelować w kukłę, ale nie mogę
naciągnąć cięciwy. Odkładam zrezygnowana łuk i odchodzę dalej.
Wypróbowałam jeszcze wspinanie się po
drzewach, rozróżnianie trujących ziół i
jagód, a na końcu próbuję walki wręcz,
co wychodzi mi najlepiej ze wszystkich sposobów, które przetestowałam.
Po treningu całkowicie wykończona
wracam na swoje piętro i od razu idę pod prysznic. Gdyby to jeszcze było takie
proste. Oszałamia mnie ogrom różnych programów, więc wybieram pierwszy z
brzegu. Czuję poziomkowy płyn do kąpieli, a bąbelki zaczynają mnie atakować ze
wszystkich stron.
W końcu udaje mi się opanować złośliwy
program i w efekcie wychodzę z łazienki szczelnie owinięta ręcznikiem. Wchodzę
do pokoju i od razu krzyczę:
–Syriusz! Co ty tu robisz?
On zaskoczony i nieco speszony
odpowiada:
–Zastanawiam się, dlaczego mnie nie
słuchasz. Przecież mówiłem wam, abyście nie pokazywali dobrych stron. A ty co
robisz? Popisujesz
się przed samym nosem Zawodowców, jak dobrze walczysz. Zauważyli cię mentorzy z
Jedynki i Dwójki.
Czy naprawdę pokazałam dobrą stronę?
Dla mnie to raczej było wypróbowanie moich możliwości. Jednak ton dwóch
ostatnich zdań mnie denerwuje.
–Odwróć się– mówię.
–Co?
–Chcę się ubrać.– Kiedy posłusznie
spełnia moją prośbę zaczynam się tłumaczyć, wyjmując ubrania z szafy.– Nie miałam
zielonego pojęcia, że znam się na walce tym sposobem i nie uważam, że nie
wysłuchałam twoich rad. Zresztą, dlaczego ci aż tak zależy na tym?
Słyszę, jak głęboko wzdycha i zaczyna
wyglądać przez okno, obserwując latające po niebie poduszkowce.
–Obiecałem to Harry`emu. Jestem jego
ojcem chrzestnym.
No tak, jakże mogłabym zapomnieć.
Przecież może wiedzieć, jakie relacje łączyły mnie z Wybrańcem. Nagle napiera
na mnie tęsknota za tym ciemnowłosym Gryfonem. Przypominają mi się te wszystkie
cudowne chwile, jakby wyjęte z życia kogoś innego, kogoś szczęśliwszego. Po tym
została tylko pustka.
–Ja też nie mogę uwierzyć, że Harry`ego już nie ma.– Czuję dziwny ucisk w klatce piersiowej.
Tak samo się czułam, kiedy zerwał ze
mną, aby mnie ochronić przed Voldemortem. Zostałam wtedy wyrwana z
najpiękniejszej bajki w moim życiu. Przecież bajki nie trwają wiecznie, a
książę na białym koniu okazuje się fikcją.
–Gdyby tu był, pewnie zrobiłby
wszystko, abyście zwyciężyli– stwierdza, a ja przytakuję.
W mojej głowie pojawia się myśl, że
Harry miał niezwykłe szczęście, że zabił go Czarny Pan- przynajmniej nie musi
teraz oglądać śmierci swoich przyjaciół.
***
Z okazji świąt Bożego Narodzenia życzę Wam mnóstwo satysfakcji z pisania, radości nie tylko z tych ogromnych rzeczy, ale nawet i tych mniejszych, spełnienia wszystkich marzeń, tych bardzo ważnych, a także tych choćby najdrobniejszych.
Wesołych Świąt!
świetny rozdział, czekam na więcej c:
OdpowiedzUsuńTobie też życzę wesołych świąt c:
Dziękuję:)
UsuńSuper rozdział. Kurczę, tutaj lubię Ginny o wiele bardziej niż we właściwej powieści. Może dlatego, że Ty pokazujesz nam tutaj jej przemyślenia i jakoś odbieram ją o wiele bardziej ludzko.
OdpowiedzUsuńVoldemort i Snow to niezły duet, poważnie. Chociaż tak po prawdzie, jak tak o nich myślę, to prawdopodobnie przyszedłby moment, kiedy rzuciliby się sobie do gardeł - żaden chyba nie chciałby dzielić się władzą, jak sądzę. Ale tak czy inaczej, ta dwójka naprawdę mogłaby się ze sobą dogadać.
Ciągle jestem okropnie ciekawa spotkania Ginny i Katniss.Spodziewam się, że nastąpi to jakoś wkrótce? :)
Ostatni fragmencik, rozmowa Syriusza i Ginny (btw, czy oni kiedykolwiek ze sobą w którymkolwiek z siedmiu tomów Pottera rozmawiali? To już tak abstrahując od Twojego tekstu, po prostu dawno nie czytałam, a nie pamiętam ;_;) bardzo mi się podobała. I to stwierdzenie, że Harry miał szczęście, że Voldemort go zabił - takie boleśnie prawdziwe, że naprawdę aż nie sposób zaprzeczyć. A Voldemort sądził, że nie ma nic gorszego od śmierci...
Rozdział jak najbardziej udany :D
Nie mogę się już doczekać areny, poważnie :D Tak, wiem, zła ja, tylko czekam aż zaczną się nawzajem wyżynać :D
Pozdrawiam serdecznie i raz jeszcze Wesołych Świąt :D
Freyja
Znając Snowa i Voldemrota to po pewnym czasie na pewno zaczęliby się zwalczać. Ale póki co, są w dobrych stosunkach i organizują wspólnie Głodowe Igrzyska. Katniss i Ginny najwcześniej spotkają się na arenie, albo w czasie wywiadów. Może nie będą się przyjaźnić, ale nie będą chciały pozabijać- to mogę zagwarantować.
UsuńNie, Syriusz raczej nigdy nie rozmawiał z Ginny, ale musiałam trochę zmienić ich relacje na potrzeby opowiadania.
Szczerze to też nie mogę się doczekać opisywania rzezi przy rogu i reszty igrzysk^^
Również pozdrawiam:)
Bardzo fajny rozdział. Pięknie piszesz, uwielbiam twoje opisy.
OdpowiedzUsuńLubię Clarisę, cieszę się, że dałaś jej jakąś przydatną na igrzyskach zdolność.
Czekam na kolejne (mam nadzieję, że dłuższe) rozdziały.
Pozdrawiam,
SooMin
datingagency-crystal. blogspot.com
Dziękuję:3
UsuńJej po prostu nie mogłam zostawić bez jakiejś umiejętności (powiało mi tu trochę Katniss, ale już za późno na zmianę).
Postaram się napisać trochę dłuższy rozdział 3, ale jak na razie mam napisane do tego rozdziału zaledwie 2 zdania;_;
Również pozdrawiam:)
Nadal jestem pod ogromnym wrażeniem, że ludzie z Hogwartu biorą udział w Igrzyskach, to taki WOW :o
OdpowiedzUsuńOgólnie naaaadal smuci mnie fakt, że wybrałaś sobie 74 edycję, a nie jakaś wcześniejszą czy wgl późniejszą np. 100 Igrzyska ;d
Jestem bardzo ciekawa jak to się dalej rozwinie, ja bym trochę nagięła kanon trylogii ;>
Dziękuję za komentarz u mnie i również życzę wesołych świąt ! ;3
Dziękuję:3
UsuńTo jest 1 edycja hogwardzkich Igrzysk, tylko pożyczyłam sobie bohaterów, po prostu musiałam;__;
Oczywiście, że nagnę kanon trylogii (w końcu Remus i Tonks mają dziecko i pewnie wyślę je na Igrzyska, ale cii...^^) i to na prawdę w kilku miejscach:)
Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam:3