6 kwietnia 2015

`08


Nie, bo tu nie ma nieba
Jest prześwit między wieżowcami
No a serce to nie serce
To tylko kawał mięsa 
                                                                                                Jakub Kawalec

– Jak to kłopoty? – pyta, a ja w jej szepcie dostrzegam lęk.
Wstaje ze swojego miejsca i siada obok mnie przy wejściu do naszej kryjówki. Obejmuje ramionami kolana, próbując nie zmarznąć (przyznaję, noc jest dość chłodna) i wpatruje się we mnie, chcąc abym kontynuowała.

– Jutro jest pełnia. – Wskazuję na księżyc, który jak kat wisi nad naszymi głowami, jasno oświetlając arenę. – To znaczy, że jesteśmy narażone na atak wilkołaka.
– Lavender jest wilkołakiem?
– Jest i to dość niebezpiecznym. Podobno jej udział w Igrzyskach nie jest przypadkowy. Specjalnie ją wybrano, aby pozbyła się wszystkich przeciwników nowej władzy i skutecznie odstraszyła innych od wszczęcia kolejnej rewolucji.
– I wysyłanie wilkołaka na arenę ma w tym pomóc? – Unosi wysoko brwi w geście zaskoczenia.
– Nam na pewno nie pomoże, ale musimy sobie z nią poradzić. W każdym razie, mamy trzy opcje: pierwsza – dać się zabić – mówię, ale Twila natychmiast kręci głową, co oznacza, że nie zamierza się tak łatwo poddawać. – Tak myślałam, że nie spodoba ci się ten pomysł. Druga – unikamy jej jak się tylko da, a trzecia: próbujemy ją dorwać i unieszkodliwić.
– Co masz na myśli, mówiąc unieszkodliwić? – pyta, ale w chwili, kiedy kończy, urywa i spogląda na mnie. – Ty chyba nie mówisz serio.
– Nigdy nie byłam bardziej poważna – odpowiadam, podciągając kolana pod brodę. 
Nagle temperatura obniża się o kilka stopni – albo Organizatorzy majstrują coś przy słupku rtęci, albo świadomość, co nas czeka następnej nocy, powoduje, że po ciele przebiega mi gęsia skórka.
– Masz rację – mówi po chwili zastanowienia. – Musimy coś z nią zrobić, inaczej nie da nam spokoju. Zresztą nie wiemy, czy pełnia nie będzie wywoływana co noc, im szybciej się z nią uporamy, tym lepiej.
Muszę przyznać, ten aspekt nie przeszedł mi nawet przez myśl – Twila jest piekielnie inteligentna. Nie mogę się z nią nie zgodzić  – na Arenie dosłownie wszystko jest możliwe. Jednocześnie nie mogę uwierzyć, ż e Organizatorzy są aż tak okrutni.
– Masz jakieś pomysł, jak się uporać z tym futerkowym problemem? – pytam, przypominając sobie, że Harry kiedyś też tak mówił o likantropii Remusa, lecz w tym wypadku to stwierdzenie nabrało całkiem nowego, nieco upiornego znaczenia.

***
Usypiam nad ranem, kiedy Twila przejmuje wartę (pomimo, że tak samo, jak ja, wcale nie spała tej nocy), nad Areną wstaje słońce, a po chłodzie zeszłej nocy nie ma już żadnego śladu. Zastępuje go niesamowity upał, który spędza sen z powiek nawet w pozornie chłodnej grocie.
Dwunastolatka, podczas kiedy spałam, złapała dziko żyjącego ptaka oraz pozbawiła go piór. Przejmuję po niej wartę i zaczynam przygotowywać ognisko, aby upiec zdobycz Twili. W międzyczasie  słyszę wybuch armaty, lecz po chwili wracam do wcześniej wykonywanego zajęcia. W końcu jemu moje działania  już są obojętne.
Po przygotowaniu jedzenia, zmieniam opatrunek na szyi, obmywając zmniejszającą się ranę wodą, a potem odkażając ją za pomocą jodyny. Później zbieram puste butelki i napełniam je przy strumieniu, przygotowując się na dzisiejszą noc. Ustaliłyśmy, że nie wrócimy w to miejsce po tej nocy. To byłoby zbyt niebezpieczne, bo była ogromna szansa, że zostaniemy przez kogoś wytropione.
Po południu, co wnioskuję po pozycji słońca na niebie – budzi się Twila. Wspólnie zacieramy ślady po naszej obecności w tym miejscu, na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał odnaleźć naszą byłą kryjówkę. Pozbywamy się popiołu pozostałego po ognisku i połamanych gałęzi, które służyły nam za zamaskowanie groty.
Czas, który pozostał nam do zmierzchu, przeznaczamy na rozmowę. Nie poruszamy szczególnie ważnych tematów, po prostu chcemy wypełnić nieznośny czas oczekiwania na pełnię. Obie widzimy po sobie, że się denerwujemy, ale każdy, będąc w naszym położeniu obawiałby się konfrontacji ze wściekłym wilkołakiem podczas pełni.
Rozmawiamy głównie o tym, co było przed igrzyskami. Dowiaduję się, że Twila ma trzy starsze siostry i zaskakuje mnie to, że żadna z nich nie chciała się zgłosić na jej miejsce. W końcu były starsze – miałyby większe szanse na przeżycie niż Twila. Przypomina mi się trybutka z Dystryktu 12, która zgłosiła się za swoją młodszą siostrę. Jak ona się nazywała?  Prim? To była ta młodsza, a starsza ma na imię – jeśli się nie mylę – Katniss. Podczas Dożynek wyglądała na silną i to mi  niesamowicie zaimponowało.
– A ty masz jeszcze jakieś rodzeństwo, oprócz Rona? – pyta.
Przez chwilę nie wiem, co odpowiedzieć. Jest to dla mnie dość bolesny temat. Wciąż istnieje szansa, że żyją, bo nikt nie chciał mi odpowiedzieć na moje pytania o ich los. Jednak od pewnego czasu miałam złe przeczucia. Remus i Tonks mówili, że od czasu  bitwy nie mieli żadnych wieści od nich, ale to również było spowodowane zakazem kontaktów pomiędzy członkami Zakonu.
– Miałam – odpowiadam. – Teraz nie wiem, co się z nimi dzieje. Niestety, obawiam się najgorszego.
– Może to i lepiej? – Jej odpowiedź wywołuje we mnie zaskoczenie. – Nie patrz tak na mnie. Jeśli nie żyją, to przynajmniej nie będą musieli oglądać jak umierasz, albo ginie twój brat.
Chcąc – nie chcąc, muszę jej przyznać rację. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek cierpiał po mojej śmierci. Jednak z drugiej strony, chciałabym, żeby moje przeczucia się nie spełniły.

***

Późnym popołudniem, wyruszamy z naszego obozu i kierujemy się w stronę gór. Obie stwierdziłyśmy, że tam będziemy o wiele bezpieczniejsze, niż naszym w poprzednim położeniu. Zresztą i tak planowałam znaleźć schronienie w górach, ale zamierzałam poczekać, aż pozostanie mniej trybutów. Jestem prawie pewna, że większość tych, którzy przeżyli, udała się właśnie tam, a za nimi wyruszyli także Zawodowcy.
Lecz teraz, gdy sytuacja diametralnie się zmieniła, górzysty teren umożliwiał nie tylko skuteczniejsze ukrycie się przed Lavender tej nocy, ale także realizację dalszej części naszego planu.
Po zaledwie kilkunastu minutach wędrówki, ostatnie drzewa liściaste zostają wyparte przez świerki i sosny o rozłożystych gałęziach, na których można bez problemu się schować i przeczekać tą noc.
Kiedy zachodzi słońce, wybieramy jedno z najbardziej rozgałęzionych drzew. Najpierw wchodzi Twila, która z niezwykłą gracją wspina się na drzewo, po czym siada na najniższej gałęzi i gestem dłoni pokazuje mi, żebym zaczęła się wspinać.
Łapię się drzewa i zaczynam powoli się wspinać, trzymając się kurczowo pnia. Wejście na sosnę zabiera mi o wiele więcej czasu, ale ostatecznie obie obserwujemy okolicę z wierzchołka drzewa.
Ciszę przerywa jedynie śpiew ptaków, obwieszczający koniec dnia, co dla nas oznacza noc pełną obawy o własne życie. Zresztą, nie tylko dzisiaj. Przecież dotąd także żyliśmy w strachu – tylko przed szaleńczą tyranią Voldemorta. Każdy się bał, że zostanie wywołany z klasy w środku lekcji i dowie się o kolejnym ataku – tym razem wycelowanym w jego rodzinę.
Jednak najgorszy był rok poprzedzający Bitwę o Hogwart. Nawet rzekomo najbezpieczniejsze miejsce w świecie czarodziejskim zostało opanowane przez Śmierciożerców.  A pod władzą Alecto i Amycusa Carrow, nauka w Hogwarcie zamieniła się w istne piekło. Szczególnie rodzeństwo upodobało sobie dręczenie Nevilla, który za każdym razem odmawiał stosowania tortur na mugolakach. Co jednak nie oznaczało, że nam też się nie dostawało.
Chociaż i tak nic się nie równa z tym, z czym teraz jesteśmy zmuszeni się zmierzyć.
Z zamyślenia wyrywa mnie szturchnięcie. Chcę wyrzucić Twili to, że mnie wystraszyła, ale ona ucisza mnie, zanim się odzywam, kładąc palec na ustach i pokazując nim w dół.
Spoglądam w dół i wysilając wzrok, aby cokolwiek zobaczyć w półmroku, dostrzegam dwie sylwetki. Stoją dokładnie pod drzewem, na którym się znajdujemy.
– Luke, dlaczego wciąż próbujesz mi uciec? – Aż zbyt dobrze znam ten zbyt przesłodzony głos. – Przecież oboje doskonale wiemy, że nie warto się przede mną chować. I tak cię znajdę.
Stojąca plecami do drzewa postać coraz bardziej się kuli, jakby chciała zniknąć niepostrzeżenie. Lavender pewnym krokiem zbliża się do chłopaka. Naprawdę jest mi go żal, ale w obecnej chwili nie mogę nic zrobić, aby mu pomóc.
– Ale skoro już się spotkaliśmy – ciągnie niewzruszona brakiem odpowiedzi ze strony chłopaka. – To może wytłumaczysz mi, dlaczego nie wypełniłeś powierzonego ci zadania?
Nie potrafię wychwycić odpowiedzi Luke’a, ale gwałtowna reakcja Lavender świadczy o tym, że nie była wystarczająco przekonująca dla niej. Łapie chłopaka i mocno rzuca nim o drzewo. Siła uderzenia jest tak wielka, że musimy złapać się mocno gałęzi, aby nie spaść.
Chłopak powoli osuwa się na ziemię, zmieniając się w bezkształtną, ciemną plamę, prawie całkowicie zlewając się  otoczeniem.
– Nie obchodzi mnie to, że się rozdzielili, rozumiesz?! – wrzeszczy. – Wystarczyło podążać razem z Longbottomem, a on by odnalazł tą blond sukę! Innym się udało, tylko ty musiałeś spieprzyć całą robotę!
– Obiecuję ci, że ich znajdę… – Słyszę niewyraźną odpowiedź chłopaka. Zadziwia mnie to, że tak sile uderzenie nie pozbawiło go przytomności.
– Ty już nie będziesz nikogo szukać. Zawiodłeś mnie i poniesiesz za to karę.
– Proszę, daj mi jedyną szansę… – próbuje wykrztusić Luke. Nawet jeśliby dostał możliwość naprawienia swojego błędu, nie będzie miał wystarczająco dużo siły na choćby ruszenie się spod tego drzewa.
– Miałeś szansę, kiedy ci uciekli, ale jej nie wykorzystałeś – przerywa mu. – Więc wychodzi na to, że twój czas dobiegł końca. Żegnaj, Luke.
Nagle kilka rzeczy zaczyna dziać się jednocześnie. Księżyc w pełnej okazałości wyłania się zza chmur, mocno oświetlając arenę, a z gardła Lavender wyrywa się krzyk. Łapie się za głowę i upada na kolana, jakby jakaś niewidzialna i  bliżej niezidentyfikowana siła rozsadzała jej głowę. Światło księżyca oświetla jej sylwetkę na tyle, że widzę, jak na jej dłoniach pojawia się sierść, a paznokcie zmieniają się w pazury, które każdemu mogłyby bez problemu rozszarpać gardło.
Luke, który wygląda na co najwyżej 14 lat, próbuje skorzystać z okazji, żeby uciec. Powoli wstaje, ale zanim udaje mu się stanąć na nogach, słyszę wycie. Przemiana Lavender dobiegła końca.
         Odwracam wzrok, kiedy wilkołak rzuca się na chłopaka. Twila robi to samo – nie możemy na to patrzeć. Dotychczasową ciszę rozrywa jego wrzask pełen cierpienia. Chcę, aby to się wreszcie skończyło – nie mogę znieść tego, że jestem bezradna wobec jego śmierci, że nie potrafię go uratować, mimo że jestem tak blisko. Nawet na Głodowe Igrzyska to jest zbyt brutalne.
         Mocno zatykam uszy, żeby się odgrodzić od krzyku, i zaczynam nucić w myślach. Nucę kołysanki, które kiedyś mama nuciła mi przed snem. Cichy i melodyjny śpiew wywołany z najdalszych zakamarków moich wspomnień przynosi mi częściowe uspokojenie. Wciąż do moich uszu dociera poruszający serce krzyk.
         Po głowie chodzi mi tylko jedna myśl: niech to się już skończy, niech to się już skończy, niech to się wreszcie skończy. Przecież to kiedyś musi ustać.
         W końcu wrzask chłopaka słabnie, aż ostatecznie armata oznajmia koniec jego męki. Zabieram dłonie z uszu i spoglądam na Twilę – jest tak samo wstrząśnięta, jak ja. Obie nie spodziewałyśmy się aż takich możliwości Lavender.
         Patrzymy w dół i obserwujemy, jak wilkołak jeszcze chwilę kręci się pod drzewem, wydaje z siebie głośne wycie, które przez chwilę roznosi się echem w pozornie pustym lesie, a potem rzuca się biegiem w leśną gęstwinę. Luke leży pod drzewem z rozrzuconymi rękami – plamy krwi pokrywające jego twarz i pień są dobrze widoczne w blasku pełni.
         Po chwili poduszkowiec zabiera martwego chłopaka, odprowadzany naszym spojrzeniem. Zaczynam się zastanawiać nad sensem  ich rozmowy. Neville i Luna mieli paść ofiarą jednego z innych trybutów na polecenie Laveder. Tylko dlaczego nie chciała zrobić tego własnoręcznie? I kogo miałą na myśli mówiąc o innych? Nic z tego nie rozumiem.
         Rozbrzmiewa wybuch armaty, a po nim dwa kolejne. Widocznie pełnia zbiera swoje krwawe żniwo. Zostało już dwudziestu sześciu trybutów, chyba, że jeszcze tej nocy ktoś straci życie.
         – Za chwilę pokażą, kto zginął – szepcze Twila, przypominając mi o swoim istnieniu. Była tak cicho, że zupełnie zapomniałam, że siedzi na gałęzi obok mnie.
         Kiwam głową, przyjmując do wiadomości słowa dziewczyny. Ma rację – jakiś czas później na arenie rozbrzmiewa hymn Panem, pojawia się  symbol Slytherinu i pokazują nam trybutów. Kiedy widzę pierwszego trybuta, do oczu napływają mi łzy.
         Colin nie żyje.
         Czuję się, jakby ktoś pozbawił mnie części mojego starego życia. Znaliśmy się bardzo dobrze i jego starta jest dla mnie bardzo bolesna. To tak, jakby ktoś nagle, bez żadnego ostrzeżenia, ukradł mi część wspomnień , dzięki którym jeszcze jakoś dawałam radę.
         Poza tym nie żyje Milicenta Bulstrode ze Slytherinu, dziewczyna z Trójki, Luke, który został zamordowany na naszych oczach oraz chłopak z Dziesiątki. W sumie pięć osób.
         Na koniec rozbrzmiewa po raz kolejny hymn Panem, by później cała arena pogrążyła się w pełnej niepokoju ciszy. Twila odzywa się pierwsza:
         – Wszystko, jak na razie idzie zgodnie z planem.
         Przez to, co mnie spotkało w ciągu kilku ostatnich godzin, zupełnie zapomniałam o realizacji naszego planu. Na szczęście Twila zachowała zimną krew.
         – Znalazłaś jej słaby punkt?
         – Tak, ty nie zauważyłaś tego? – Kręcę głową, a Twila kontynuuje. – Lavender jest kompletnie bezbronna podczas przemiany w wilkołaka. Wiesz, co to oznacza?
         – Tak, możemy wtedy ją unieszkodliwić – mówię, szczęśliwa, że mamy szansę pozbyć się problemu jakim jest Lavender Brown.
         Wiem, że brzmi to brutalnie, ale igrzyska zmieniają nas wszystkich. Każdy tutaj w walce o swoje przetrwanie zapomina o człowieczeństwie i zasadach moralnych. Najważniejszą rzeczą jest przeżycie tego piekła.
         – Teraz musimy ją znaleźć przed kolejną pełnią, a kiedy zacznie się przemieniać, wbić jej nóż w serce. To powinno ją zabić.
         Teraz nie ma znaczenia to, jakim człowiekiem byłeś przed trafieniem w sam środek Igrzysk. Liczy się to, w jakim stopniu jesteś ocalić siebie samego. Bo nigdy nie uratujesz w całości swojego poczucia moralności.
         – Zrozumiałaś coś z rozmowy tego chłopaka i Lavender? – Twila zmienia temat, kompletnie zaskakując mnie tym pytaniem. Jest to najlepszy czas na rozmowę, chociaż musimy mówić ledwo dosłyszalnym szeptem, aby nikt nas nie usłyszał. Obie wiemy doskonale, że tej nocy nie możemy usnąć, bo chwila nieuwagi może skończyć się upadkiem z kilku metrów. Wątpię, czy którakolwiek z nas przeżyłaby to.
         Już mam odpowiedzieć, że ja także nie mam pojęcia, ale w ostatniej chwili olśniewa mnie. Przecież to jest tak dziecinnie proste!
         –Mam wrażenie, że kilka osób na arenie współpracuje z Lavender – stwierdzam. – Po prostu pozbywają się dla niej trybutów będących dla niej zagrożeniem. Pewnie robią to dla ochrony z jej strony.
         –To… to jest całkiem możliwe – Twila przyznaje mi rację. – Ale jeśli to prawda, to możesz mieć poważne kłopoty. W końcu to ona samodzielnie chciała cię zabić pod Rogiem, a gdy jej się to nie udało, posłała Clove.
         Cholera. O tym nie pomyślałam. Przecież Lavender nie podda się tak łatwo, a to, że zależy jej na mojej śmierci udowodniła dwukrotnie.
–To znaczy, że musimy się jak najszybciej uporać się z tym problemem – mówię, a Twila skinięciem głowy zgadza się ze mną.

Lecz nie zdaję sobie sprawy z tego, że Lavender jest tylko wierzchołkiem góry lodowej.


Witam, tym razem udało mi się napisać rozdział w mniej niż pół roku *jupi*, który (nareszcie) jakimś stopniu mnie uszczęśliwia. Dzisiaj nie będzie żadnych pogadanek, użalania się nad sobą, ani nawet próśb o wybaczenie. Ot, rozdział mi się podoba (nawet), tylko może posiadać błędy, bo uwolniłam tekst tylko z literówek.
Kiedy następny rozdział... Sądzę, że po maturach, czyli po 21 maja, bo mam wtedy ustny angielski, a potem jestem wolnym człowiekiem, a coś trzeba robić:)
Na życzenia wielkanocne trochę już za późno, ale mam nadzieję, że święta były udane.
To do następnego!

9 komentarzy:

  1. Wkońcu rozdział <3
    Kocham Twoje opowiadanie :)
    Mam nadzieję, że jak najszybciej zginie Lav.
    Pozdrawiam,
    KaSiaA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że ktoś lubi czytać moje wypociny (serio, to niesamowicie buduje):D
      Lavender jeszcze zdąży namieszać na arenie, więc jeszcze zaibaijanie poczeka:)
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam

      Usuń
  2. Wow, wspaniały rozdział! Jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej.
    Ja Święta miałam udane, teraz przeżywam w żałobie ostatni dzień ferii...
    Powodzenia na maturach, weny i czasu!
    Grace

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak w ogóle: piękny szablon!
      Grace

      Usuń
    2. Bardzo mi miło, że się podobał rozdział, no i szablon:3
      Dziękuję za życzenia i również pozdrawiam:)

      Usuń
  3. Cześć! Chciałam spytać co z Sabrine. Wchodzę i pisze mi, że blog został usunięty. Mogę chociaż wiedzieć dlaczego? Bardzo mi się spodobała fabuła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opowiadanie umarło śmiercią tragiczną, niestety, nie mam na nie czasu, ani pomysłów. Nie wiem, może kiedyś wezmę się za nie od nowa, ale wątpię, żeby to było gdzieś w najbliższym czasie. Ale strasznie się cieszę, że komuś się podobało:3
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Świetnie piszesz! Naprawdę fajne opowiadania :) Może spodobają Ci się również moje? Dopiero zaczynam: http://akainohanaopowiadania.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Akcja się rozkręca. Jestem w szoku jak doskonale zrobiłaś z Ginny gladiatora.
    Twila jest inteligentna i, jak się okazuje, może być niebezpieczna.
    Czekam oczywiście na dalszy rozwój wydarzeń.
    Worka weny!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz:)